Józef Kłopotowski był człowiekiem pracowitym i w pełni oddanym swoim ideałom. Mimo różnych przeciwności losu i wielkiego trudu, z godnym podziwu uporem zmieniał świat na lepsze. W myśl „pracy u podstaw” ulepszanie świata zaczął od Jacowlan.
Urodził się w 1900 roku we wsi Kłopoty-Bańki w okolicy Bielska Podlaskiego. Gdy Polska odzyskała niepodległość, był 18-letnim młodzieńcem z głową pełną planów i pomysłów. Rzeczpospolita bardzo potrzebowała takich jak on, gdyż lata 20. były niezwykle trudne dla Najjaśniejszej. Polska była przecież wcześniej podzielona na trzy państwa, a w każdym zaborze przez 123 lata panował inny system, była inna waluta, inna gospodarka, inne prawo i inny poziom infrastruktury. Ba, w zaborze rosyjskim były nawet inne, niepasujące do nierosyjskich pociągów, tory kolejowe. Do tego różnice, chociażby ekonomiczne, między zaborami bywały wręcz kolosalne i z takich trzech fragmentów trzeba było stworzyć jednolite państwo. Oprócz tego w czasie I wojny światowej kraj był jednym wielkim polem bitwy dla wojsk niemieckich, rosyjskich i austro-węgierskich. Ludność była biedna. To, co jeszcze przetrwało, niedługo później spalili i rozgrabili bolszewicy.
Odrodzenie Polski nie było cudem, gdyż Niemcy, aby zaszkodzić Rosji wspierali powstanie państwa polskiego, tak samo jak ukraińskiego, białoruskiego i państw bałtyckich. Cudem było obronienie tej niepodległości przed bolszewią, a potem jej utrzymanie mimo ogromnych kryzysów i hiperinflacji.
Ten cud spełnił się właśnie dzięki takim ludziom jak Józef Kłopotowski, którzy budowali Polskę, albo na skalę krajową, albo tak jak on, od podstaw, lokalnie. Kłopotowski w 1926 roku przybył do Jacowlan jako nauczyciel i od razu zakasał rękawy. A do zrobienia było sporo, gdyż analfabetyzm wśród ludności wiejskiej był wręcz porażający. Częściowo były to po prostu realia epoki, a częściowo była to wina zaboru rosyjskiego, w którym edukacja stała na niskim poziomie. Bardzo wielu było też takich, którzy umieli czytać i pisać, tylko że... cyrylicą. I takich też w statystykach ujmowano jako analfabetów. Dlatego Kłopotowski za cel życia obrał sobie wybudowanie w Jacowlanach szkoły. I to takiej z pierwszego zdarzenia.
Oprócz tego chciał, by Jacowlany, na wzór niektórych wsi w zachodniej i centralnej Polsce, stały się miejscowością o charakterze spółdzielczym, zorganizowaną, zaś wprowadzone zmiany miały ułatwić mieszkańcom pracę i uczynić ją lżejszą oraz bardziej dochodową. Ludzie jednak nie bardzo chcieli zmian i stale rzucali przybyszowi kłody pod nogi. Choć dziś w Jacowlanach może się tego nie pamięta i bardzo się szanuje pamięć o Kłopotowskim, to jednak niektórzy mieszkańcy starali się sabotować jego pracę na wszelkie możliwe sposoby.
Mimo tego, bezpłatnie przeprowadził on meliorację łąk i pastwisk oraz podjął się zadania komasacji gruntów. Dzięki jego staraniom wieś zyskała brukowaną drogę, Ochotniczą Straż Pożarną, oraz Spółdzielnię Mleczarską. Jacowlany zaczęły się rozwijać. Kłopotowski zadbał również, by mieszkańcy mogli też uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych, czy też po prostu się wyszumieć. Gdy w końcu po dwóch latach budowy powstała jego wymarzona szkoła, organizował w niej spektakle, stworzył kółko artystyczne, a w świetlicy urządzał wieczorki taneczne.
Wydarzenia kulturalne i towarzyskie przyciągały ludzi ze wszystkich okolicznych miejscowości, ale najważniejsze było, że szkoła dawała idealne warunki do nauki i przede wszystkim szansę rozwoju. Najbiedniejszych uczniów, którym nie pomagało państwo, wspierał sam Kłopotowski.
W 1939 roku Józef Kłopotowski, jako oficer rezerwy, został powołany do wojska. Walczył do samego końca wojny obronnej i tak jak niejeden sokółczanin, swój szlak bojowy zakończył tam, gdzie rozegrała się ostatnia bitwa kampanii wrześniowej, czyli pod Kockiem. Po kapitulacji żołnierzy generała Franciszka Kleeberga udało mu się uniknąć niewoli i wrócić do Jacowlan. Z ponad miesięcznym opóźnieniem rozpoczął rok szkolny i razem z całym gronem nauczycielskim kontynuował pracę. O dziwo sowieci nie aresztowali ich, jak to zwykli czynić z inteligencją i szkoła pracowała dalej, choć musiała realizować inny program.
Po doświadczeniach sowieckiej okupacji, która ściągała ducha ludzkiego na dno nędzy i upokorzenia, latem 1941 roku niemal wszyscy (z wyjątkiem Żydów) witali Niemców jak wyzwolicieli. Starsi mieszkańcy pamiętają, że przy radzieckich obdartusach, z karabinami na sznurkach i bez butów na nogach, którzy niczym azjatycka horda najechali nas w 1939 roku, żołnierz niemiecki prezentował się schludnie, porządnie i budził respekt. Początkowa radość z wyzwolenia od bolszewików wkrótce jednak prysła. Okazało się, że ci Niemcy wcale nie są takimi samymi Niemcami, jakich pamiętano z lat 1915-18, z czasów pierwszej wojny światowej.
Kłopotowski wiedział, że hitlerowcy prześladują inteligencję: nauczycieli, naukowców, pisarzy, dziennikarzy, lekarzy, prawników, działaczy społecznych i politycznych. Naziści chcieli obciąć narodowi głowę, pozostawiając ręce i nogi, które miały pracować dla rasy panów. Kłopotowski nie miał złudzeń i wiedział, że jedynym wyjściem jest walka i opór.
Postanowił przyłączyć się do podziemia, a jako człowieka inteligentnego i bardzo cenionego wybrano go na komendanta Armii Krajowej Obwodu Sokólskiego. Miał pod sobą kilkanaście placówek i cały swój czas, ducha, serce i umysł poświęcił ruchowi oporu.
Niemcy zamknęli szkołę w Jacowlanach i Józef Kłopotowski znalazł pracę jako księgowy, w cegielni należącej do niejakiego Kazimierza Czyżewskiego. Z czasem ich relacje stały się bardzo napięte. Zaczęło się od tego, że pewnego razu Czyżewski przejeżdżając przez Jacowlany zwrócił uwagę na jeden z budynków i postanowił go rozebrać, żeby uzyskane cegły wykorzystać do budowy stajni dla koni wyścigowych, w swoim majątku w Makowlanach. Tym budynkiem była postawiona przez Józefa szkoła...
Kłopotowski zwrócił się do niemieckich władz z prośbą, by budynek zostawiono. Starał się argumentować tym, że jak się zwiększy produkcja cegły, szkoła posłuży jako miejsce zamieszkania dla robotników. Niemcy zgodzili się na jego prośbę. Niedługo później Czyżewski nakrył w cegielni robotnika pędzącego bimber i zgłosił to na gestapo, ale... jako winnego wskazał Kłopotowskiego. Józef został aresztowany, ale z powodu absurdalności tego oskarżenia, zwolniono go.
W lipcu 1943 roku komendant Policji Bezpieczeństwa i SD na Okręg Białostocki, Herbert Zimmerman, Obersturmbanfűrer SS polecił, aby we wszystkich miastach powiatowych aresztować i rozstrzelać po 19 osób ze środowiska lekarzy, adwokatów, urzędników miejskich i nauczycielstwa wraz z ich rodzinami. Był to odwet za napady na Niemców. Partyzanci próbowali m.in. wysadzić pociąg pancerny pod Kuźnicą. W Sokółce aresztowano 21 osób, w tym Józefa Kłopotowskiego z żoną Zofią i dwoma synami: 15-letnim Tadeuszem i 4-letnim Rolandem.
14 lipca rozstrzelano ich w lesie buchwałowskim. Niemcy nawet nie wiedzieli, że zabili komendanta AK na Obwód Sokólski. Oprócz tego zginęli tam: ksiądz prawosławny Witalis Borowski (35 lat) z żoną Eugenią (34 lat) i córkami: Tosią (10 lat), Zinką (8 lat) i Galiną (6 miesięcy), a także student i syn organisty Leonard Brzozowski (21 lat), sokólski lekarz Jan Pawłowski (21 lat), Adam Bryczkowski (15 lat), Antoni Ościłowicz (32 lata), Antoni Obuchowski (54 lat) z żoną Michaliną (52 lata) i Michał Kurza.
Czytaj też: Rozstrzelano także małe dzieci. Rocznica zbrodni w Buchwałowie [FOTO]
Niemal dokładnie rok później, bo 16 sierpnia 1944 roku przeprowadzono ekshumację zamordowanych. Ciało Józefa Kłopotowskiego było związane drutem z ciałem syna Tadeusza, a pani Kłopotowska zginęła z małym Rolandem na rękach.
Pokój ich duszom.
Edward Horsztyński