Wczoraj w leśniczówce Grabowy Borek w Kuderewszczyźnie odbyło się wyjazdowe posiedzenie zarządu Koła Łowieckiego „Podgorzałka”. Na spotkanie zostali również zaproszeni rolnicy z miejscowości Trzyrzeczki i Małowista, którym dziki wyrządzają szkody w uprawach. Wspólne spotkanie miało pomoc w rozwiązaniu problemu nadmiernej populacji dzików na tym terenie i lepszą komunikację rolników z myśliwymi.
O sprawie pisaliśmy kilka dni temu w tekście: „Dzik przejdzie przez rów i jest już chroniony. A kto chroni nas, rolników?” [WIDEO, FOTO]
- Bardzo się cieszę, że doszło do tego spotkania – mówi Szczepan Pianko łowczy Koła Łowieckiego „Podgorzałka”. - Wyjaśniliśmy wiele spornych kwestii. Mam nadzieję, że będą kolejne, ponieważ nie ma innego sposobu rozwiązywania problemów jak szczera rozmowa z rolnikami, którzy narzekają na szkody, z nami, myśliwymi, którzy polujemy na ich terenach. Idziemy w dobrym kierunku, zobaczymy, co będzie dalej. Wszyscy dzisiaj poznaliśmy stanowisko rolników i przedstawiliśmy nasz punkt widzenia na całą sprawę. Wszyscy jesteśmy zadowoleni ze spotkania, umówiliśmy się, że jeżeli będą jakieś problemy, to będziemy się spotykać, rozmawiać i je rozwiązywać a nie kłócić się ze sobą.
Rolnicy przedstawiali problem szkód wyrządzanych przez dziki i utrudniony kontakt z myśliwymi. Myśliwi tłumaczyli się z kolei odgórnymi ustaleniami i ograniczonym funduszem na wypłacanie odszkodowań.
- Bardzo się cieszę, że mogliśmy zorganizować z przedstawicielami lokalnej społeczności dzisiejsze spotkanie - mówi Ryszard Wiśniewski, prezes Koła Łowieckiego „Podgorzałka”. - Było to zarazem posiedzenie zarządu naszego koła. Pojawiły się niepokojące sygnały niezadowolenia rolników, a jest to związane z dużym problemem dzików bytujących i wyrządzających szkody na tych terenach. Przedstawiliśmy rolnikom nasze problemy z odstrzałem tych zwierząt. To, że musimy wysyłać próbki do Puław, czekać aż do 10 dni na wynik a w tym czasie dzik czeka w chłodni na wynik badania i nie możemy w tym czasie polować. Rozumiemy problemy, z którymi borykają się miejscowi, ale chcemy również zrozumienia z ich strony, ponieważ boimy się o dalszy los naszego koła. Istnieje duże niebezpieczeństwo, że szkody poniesione przez rolników, za które musimy zapłacić z własnych pieniędzy, przerosną nasze możliwości finansowe. Może się okazać, że będziemy musieli ogłosić upadłość finansową. To nie jest tak, że my lekceważymy problem szkód wyrządzanych przez zwierzynę, ale musimy też w racjonalny sposób bilansować finanse koła. Cieszę się, że doszło dziś do tego spotkania i wstępnego porozumienia. Wspólnie możemy wystosować apel lokalnej społeczności i myśliwych do ministerstwa. Dotyczy to m.in. bytowania dzików w Biebrzańskim Parku Narodowym i niemożności ich odstrzeliwania oraz wielu innych problemów, które dziś zostały poruszone. Wyszliśmy z propozycją kolejnych spotkań, przedstawimy stanowisko rolników na najbliższym Zebraniu Walnym naszego koła. Złożyliśmy także wstępne zaproszenie na święto myśliwych - Hubertusa, które odbędzie się na początku listopada. Mamy nadzieję gościć więcej rolników, którzy nam przedstawią swoje problemy. Jestem pewien, że będziemy w stanie wspólnie z nimi rozwiązać te problemy. My jesteśmy tu gośćmi, rolnicy gospodarzami terenu i najważniejszy jest dialog. To my powinniśmy wyciągnąć rękę i dążyć do lepszej współpracy, aby problemy nie nawarstwiały się. Bardzo nam zależy na dobrej współpracy.
Koło łowieckie utrzymuje się ze składek członkowskich, z których musi zapłacić czynsz dzierżawny dla Starostwa Powiatowego, składkę do Polskiego Związku Łowieckiego, ubezpieczyć myśliwych, opłacić za utylizację wnętrzności zwierząt, opłacić chłodnię i wypłacić odszkodowanie dla rolników.
- Cieszę się, że jest dobra wola ze strony koła łowieckiego, aby nawiązać współpracę z rolnikami – mówi Stanisław Grajewski z Trzyrzeczek. - Podczas spotkania narodził się pomysł, abyśmy wspólnie z kołami łowieckimi działającymi na naszym terenie wystosowali do ministerstwa pismo. Względy prawne będą decydowały o ustaleniu treści, ale z naszej strony chcielibyśmy, aby myśliwi mogli polować na dziki w BbPN i mieli dostęp do noktowizorów, ponieważ dziki żerują w nocy i bez tego sprzętu trudno je namierzyć. Jeżeli jeszcze udałoby się uzyskać dopłatę ze skarbu państwa do każdego zabitego dzika i utworzyć punkt badania w naszym województwie, to na pewno zmniejszyłoby to populację tych zwierząt na naszym terenie. To wszystko sprawiłoby, że dziki byłyby sukcesywnie odstrzeliwane, a rolnicy nie borykaliby się ze szkodami. Pismo poparlibyśmy podpisami rolników z naszej gminy i wspólnie z myśliwymi złożyli w ministerstwie.
Myśliwi naświetlali problem z polowaniami na dziki i całą procedurę z tym związaną.
- Strzelamy do dzika, wnętrzności muszą być oddane do utylizacji, przywozimy do chłodni i powiadamiamy lekarza weterynarii – tłumaczy Józef Dejneka, skarbnik koła. – Lekarz pobiera próbki, które jadą do Puław i plombuje chłodnię, a my praktycznie w tym czasie już nie możemy polować. Trwa to nawet do tygodnia czasu. Czekamy na wynik, jeżeli okazuje się, że dzik jest chory, musi iść do utylizacji, jeżeli zdrowy - odstępuje się go myśliwemu w kwocie od 3,20 do 1,20 za kilogram. Opłacamy też chłodnię. Żaden punkt skupu natomiast nie kupi dzika z naszego terenu.
Halina Raducha